środa, 25 czerwca 2014

"30 lat życia z Madzią" Zygmunt Niewidowski

   
  Potrzebowałam na dzisiaj czegoś lekkiego , poprawiającego humor , czegoś co  mnie nie zawiedzie. Wprawdzie nie czytałam tej książki wcześniej ale zakładałam że bohaterka jest wystarczającą gwarancją dobrej zabawy. Nie zawiodłam się , sięgnęłam po "30 lat życia z Madzią" i właściwie natychmiast znalazłam się w innym świecie, może nie dokładnie tak beztroskim jaki zapamiętałam z książek samej pani Magdy ( czytałam bardzo dawno temu ) ale mimo wszystko akcja "reperacja" się udała. Nie jest to biografia , są to wspomnienia z życia z Magdaleną Samozwaniec ale za to jakie. Zawsze lubiłam panią Magdę , po przeczytaniu książki jej męża mogę powiedzieć tylko że moja sympatia jeszcze wzrosła. Nie da się nie lubić tej roztrzepanej , bezradnej w sprawach domowych zarówno gospodarczych jak i ekonomicznych , naiwnej chwilami kobiety , która wyłania się z tych wspomnień. W ogóle nie czułam że czytam o starszej Pani , jej energiczny sposób bycia, pełen humoru , pasji i sił do życia sugeruje po prostu wieczna młodość ot co. Podobne wrażenie zawsze miałam czytając autobiografię Joanny Chmielewskiej czy "Wspomnienia gorszycielki" Krzywickiej , to kobiety bez metryki wiecznie młode! Tylko im pozazdrościć. 
   Czyta się ekspresowo , w każdych warunkach a i mimo czytania w tramwaju zdarzyło mi się śmiać w garść chwilami czyli całkiem jak gdybym czytała coś dwóch wyżej wymienionych Pań. Wprawdzie nie jest to to samo co twórczość samej Magdaleny , niemniej nie można zarzucić autorowi braku humoru. Spotkałam się i z opinią braku szacunku, pisania dla pieniędzy itd. ale ja tego nie zauważyłam. Ot wspomnienia jak wspomnienia, brak tu faktycznie pomnikowego podejścia ale dzięki temu bohaterka tej książki jest mi jeszcze bliższa niż była kiedykolwiek przedtem.
   Jest to obowiązkowa lektura dla wszystkich miłośniczek twórczości pani Magdy. Obowiązkowo!!!
 

   

wtorek, 24 czerwca 2014

Jerzy Krzysztoń "Wielbłąd na stepie" i "Krzyż południa"

  Autor : Jerzy Krzysztoń
 Tytuł : "Wielbłąd na stepie" ,"Krzyż południa"
 Wydawnictwo : Czytelnik
 Miejsce i rok wydania : Warszawa 1987
 Wyzwanie : czytam książki z biblioteki

   Z okładki :
  "Wznowienie  w jednym woluminie dwu powieści zmarłego przedwcześnie pisarza, które są wzajemnym dopełnieniem i w istocie całością. Akcja pierwszej z nich pt. : >>Wielbłąd na stepie<< , dzieje się w latach 1940 - 42 na terenach Kazachstanu i Uzbekistanu, drugiej zaś >> Krzyż południa<< , w  latach 1942 - 44 w Persji. W obu utworach autor - wykorzystując osobiste wspomnienia z tamtych czasów , których był świadkiem jako dorastający chłopiec - daje zbeletryzowany obraz mało znanego fragmentu losów polskich: dziejów licznych Polaków zagnanych rzez wojnę w dalekie azjatyckie strony, ich trudnych przejść , dramatycznych przeżyć, upartych nadziei. "

    Przeczytałam zachęcona recenzjami : Kasi Sawickiej , Koczowniczki , Guciamal oraz Zacofanego w lekturze i mogę jedynie przyłączyć się do peanów. Choć owszem jak wspominałam w komentarzach miałam początkowo problem z językiem , z czasem było lepiej a powieść wciąga totalnie szczególnie pierwsza część. Po kilkudziesięciu stronach się właściwie zapomina o nieznajomości języka , tym bardziej że znać musiałabym nie tylko rosyjski. Nie będę zagłębiać się w treść , nie widzę powodu by powtarzać po innych. W każdym razie chodzi o mało chlubny okres  naszej przyjazni z ZSRR , tworzenia się Armii Andersa , włóczęgi ułaskawionych Polaków w celu utworzenia WP oraz w celu dotarcia do ojczyzny ( tu myślę o cywilach)  , bo taki był cel nawet jeśli przed sobą się nie do końca przyznawali do tego marzenia. Autor nie miał łatwo , sprawę utrudniała cenzura w chwili kiedy pisał "Wielbłąda na stepie" nie można było otwarcie pisać o pewnych rzeczach i to widać , nawet bardzo, "Krzyż południa" już jest pod tym względem bardziej otwarty , jest mowa o cenzurze, o tym że nasi bohaterowie znaleźli się w Kazachstanie na skutek aresztowania itd. czytamy też o więźniach łagrów jak widziani są oczami naszych bohaterów. Nie wiem jak innym , (choć odnoszę wrażenie że Zacofany podziela moje zdanie) ale mnie zdecydowanie mimo pewnych przemilczeń podobała się dużo bardziej część pierwsza. Druga mimo przecież jeszcze większej egzotyki, tragicznych wydarzeń jakby ich mało było w pierwszej , jakoś mniej mi przypadła do gustu. Choć obie ogólnie są bardzo pięknymi opowieściami , napisanymi cudnym wprost językiem. Właśnie język a dokładniej opisy stepu - coś pięknego. Miałam przed oczami każde zdzbło trawy, ten pożar , te arbuzy odnosiłam wrażenie że oglądam film a nie czytam książkę. Kto czytając o kradzieży marchewki nie myślał z przejęciem "Odczepi się ? Nie odczepi? Tylko niech nie patrzą tam!" odetchnęłam z ulgą dopiero na pryczy jedząc marchewkę tfu czytając o tym jak jedli marchewkę. 
   Dla mnie rewelacja, dawno nie czytałam tak pięknie napisanej prawdziwej powieści.
   

  

 

sobota, 21 czerwca 2014

Irena Matuszkiewicz "Odkurzanie firmamentu"

  Autorka : Irena Matuszkiewicz
 Tytuł : "Odkurzanie firmamentu"
 Wydawnictwo : Wydawnictwo MG
 Wyzwanie : czytam książki z biblioteki 

        Jest to jedna z moich ukochanych książek, przeczytałam ją niezliczoną ilość razy. Tym razem zresztą też nie skończyło się na jednym czytaniu a i dziś gdy wzięłam ją do rąk w celu jej opisania niezauważalnie wciągnęłam się w życie głównej bohaterki i nagle okazało się że czytam ją ponownie, a  miałam tylko zajrzeć. W ogóle muszę się przyznać bardzo lubię twórczość pani Ireny , w lekki , zabawny ale i w odpowiednich momentach całkiem poważny sposób pisze Ona o sprawach dotyczących powiedzmy umownie "przeciętnych " ludzi.
   Najpierw była seria z pająkiem tzn. było to pierwsza moja książka tej autorki, kryminał połączony z powieścią obyczajową bardzo sympatyczny. Pózniej w moje ręce wpadła książka "Przebudzenie" , którą to natychmiast po zakończeniu zaczęłam czytać raz jeszcze. "Przeklęte, zaklęte" zrobiły na mnie równie wielkie wrażenie i też czytałam je już ze dwa , trzy razy. Jednak niezmiennie najczęściej wracam do Sabiny i jej zmagań z życiem. Sabina jest bohaterką "Odkurzania firmamentu" , kobietą jakich wiele spotykamy w swoim życiu , wychudzoną , zapracowaną liczącą każdy grosz. Ciężko pracuje na to żeby odpracować pewne złe decyzje w swoim życiu , w pewnym stopniu naiwność i wiarę w to że nikt nie ma złych zamiarów ale też chęć bycia w centrum wydarzeń , mieć pieniądze i łatwo żyć. Tylko czy takie chęci o ile nie robi się nikomu nic złego same w sobie są naganne ? Niemniej nasza bohaterka została ukarana, jej małżeństwo trwa siłą przyzwyczajenia ale i dzięki temu że Sabina nie wyobraża sobie zostawić męża mimo jego kiepskiego stanu , zarówno fizycznego jak i psychicznego, to również jak i wiele innych niepowodzeń odbiera jako pokutę. Żyje z dnia na dzień zastanawiając się jak za 10 zł nakarmić dwie dorosłe osoby czyli nie oszukujmy się jak spora część społeczeństwa. Pędzi od pracy do pracy , sprzątając mieszkania gwiazd, osób znanych teraz lub w zamierzchłej przeszłości bo i tak bywa, ocierając się o wielki świat zmaga się ze swoją szarą codziennością , ograniczoną do czterech ścian. Niezupełnie , chwilami wytchnienia bywają regularne spotkania z Wioletą, sąsiadką z osiedla z którą razem projektują , wykonują i wystawiają na allegro biżuterię i to właśnie dzięki związanemu z tym zajęciem , zbiegowi okoliczności poznamy przeszłość Sabiny.
    Największym plusem tej powieści dla mnie jest jej zwyczajność, to że takie życie jakie wiedzie Sabina może wieść każdy. Nie odziedziczyła ona nagle fortuny, nie znalazła bogatego kochanka, nikt nagle nie machnął czarodziejska różdżką  by wszystko naprawić , by bohaterowie mogli żyć dalej długo i szczęśliwie. Jest taka jak nasze życie , to jest jej siła, to jest jej moc. Ta normalność , zwyczajność , brak zadziwiających zbiegów okoliczności, rycerzy na białym koniu. Każda z nas może identyfikować się z Sabiną ot choćby gdy zastanawia się czy jechać tramwajem czy może iść pieszo i zaoszczędzić na bilecie, co podać na obiad by zmieścić się w budżecie, samo życie. Jednym słowem , to nie jest bajka to życie. Prawdziwe życie ! I dlatego właśnie kocham książki Pani Ireny Matuszkiewicz.
   Przyznaję iż zdarza się o czym pisałam choćby przy okazji opisywanie powieści Ewy Ostrowskiej "Ja, pani wozna" , pewne zabiegi bardziej odpowiednie do bajek i baśni dla dzieci mnie po prostu irytują.
 

niedziela, 15 czerwca 2014

Reksio przyjaciel z dzieciństwa.

     Kupiłam swego czasu z sentymentu i z nadzieją zainteresowania dzieci książkę o "Bolku i Lolku" wydawnictwa Znak. Jakież było moje zdziwienie kiedy okazało się iż ktoś postanowił "uwspółcześnić" realia w których żyli chłopcy. Jedna z gorszych rzeczy jaka nam się zdarza niestety coraz częściej , obok skracania tekstów jak to było choćby z "Winnetou" Karola Maya jest "uwspółcześnianie". Alergią reaguję na tego typu sztuczki jaką jest choćby  nowy przekład "Ani z Zielonego Wzgórza", właściwie nie jeden.Tego się nie da czytać. To już nie ta Ania pozbawiona uroku i magii ,pozbawiona czarodziejskich pełnych ciepła i miłości nazw. Obca, może i współczesna ale całkiem niedostępna obca dziewczynka się rysuje przed czytelnikiem. Nic dziwnego że naszym dzieciom ciężko ją polubić, ja też jej nie lubię.
   Jednak miało być o czymś co udało się całkiem niezle, co sprawiło zarówno mnie jak i córce masę radości i nadal sprawia gdyż wciąż czytamy, córka poznając przygody małego, miłego, wiejskiego pieska , ja przypominając sobie chwile spędzone a jakże przed odbiornikiem TV nadającym "Dobranockę" .
 

 
Cudne ilustracje zgodne z wieczorynkową wersją to pierwszy plus, krótkie , pełne treści historyjki o życiu Reksia i jego podwórkowych przyjaciół kolejny. Dzieci się nie nudzą przy tym , jeśli ktoś chce może po prostu przeczytać więcej historyjek. Córka upodobała sobie małe ilustracje z bohaterami pokazywanymi przed każdą osobną częścią, zawsze najpierw sprawdza z kim się spotka na kolejnych stronach. Nie dość że czytamy codziennie wieczorem to i w ciągu dnia gdy czas na to pozwala. Podoba mi się również przemycanie ważnych informacji o których taki mały czytelnik czy też czytelniczka mam nadzieję będzie pamiętać jak choćby to że w czasie burzy nie wolno chować się pod drzewem czy że przechodząc przez jezdnię rozglądamy się zanim na nią wejdziemy. Uczy też relacji w przyjazni oraz życia w grupie i uprzedzam uzależnia, Reksio sypia jeden pod poduszka lub na krześle przy łóżku, tu mam na myśli książkę a drugi w objęciach córki tym drugim jest oczywiście maskotka.
   
           Za książkę która sprawia nam cały czas masę radości dziękuję :
            

niedziela, 1 czerwca 2014

Calek Perechodnik "Spowiedz"

   
  Sama historia wydania tej książki jest wystarczająco "zakręcona" by spowodować zainteresowanie nią. Pierwsze wydania Karty spowodowały oskarżenie wydawców o fałszerstwo przez prof. Davida Engela. Okazało się iż wersja z  Żydowskiego Instytutu Historycznego na której oparto wydanie była wersją nieco zmienioną ponoć przygotowaną już do druku, jednak zmiany te były dość spore nawet jak na dość przecież logiczne wytłumaczenie. Okazało się że istnieje i wersja oryginalna to znaczy bez naniesionych zmian , którą brat Calka , Pejsach wywiózł do Izralea przychowywany w Yad Yashem. W ŻIH zaś przechowywane były aż dwie wersje wspomnień jeden maszynopis przepisany przez Pejsacha czyli brata Calka Perechodnika i drugi ten z naniesionymi zmianami. W każdym razie jak obiecują wydawcy aktualnie czytana książka jest już zgodna z oryginałem. Spierać się można czy to faktycznie przypadek , czy jednak nie.
     Niezależnie od wszystkiego celowości lub przypadkowości działania czytelnicy z tego co zauważyłam są raczej zgodni co do tego że ten tom wspomnień niezależnie od tego czy ze zmianami czy nie jest w swej wymowie wstrząsający. Jest to zapis wspomnień Calka Perechodnika żydowskiego policjanta z getta w Otwocku. Tak naprawdę jeśli chodzi o warunki życia w getcie, o akcje likwidacyjne oraz inne metody wykańczania ludności nie dowiadujemy się niczego nowego. To wszystko już czytaliśmy , już o tym słyszeliśmy nie ma nic nowego w tym co spotkało Otwockich Żydów i nie tylko gdyż i do Krakowa i do Warszawy jak i do pomniejszych miast i wiosek wraz z Perechodnikiem zaglądamy.
   Nowością  nawet nie jest przedstawienie Polaków jako katów równych prawie i tym Niemieckim bo i z tymi mało chwalebnymi postawami już się spotkaliśmy w innych tekstach dotyczących II wojny światowej. Przyznaję jednak że może to dla kogoś być szok. Nowością moim zdaniem jest to że autor otwarcie przyznaje że sami Żydzi byli tchórzami bo szli jak na rzez ( tu zaznaczam że to tylko jego słowa) nie walczyli, nie uciekali gdy mogli, wydawali współbraci byle tylko przeżyć. Nic w tym dziwnego , po pierwsze większość ludzi idzie za tłumem po drugie dokąd uciekać miał Żyd i gdzie się skryć skoro za rogiem już czekał albo Polak by go złapać i wydać albo żydowski policjant w celu dokładnie tym samym. Jeśli taki miał szczęście to tylko go obłupiono ze wszystkiego i puszczono dalej , co i tak zwykle było wyrokiem , jeśli nie to po zabraniu mu ostatnich cennych rzeczy prowadzono go do gestapo.
     Co jest ciekawe autor nie ogranicza się do pokazania nam tych ciemnych postaw , nie stara się nas przekonać że nikt i nigdy nie pomagał , na kartach tej historii spotykamy i osoby pomagające, czasem za pieniądze ( choć tu dość logiczne wydaje się choćby to że na jedzenie osoba pomagająca skądś pieniądze musiała brać) czasem zupełnie bezinteresownie, wprawdzie nie bledną przy tym opowieści o odebraniu ostatniego grosza osobom przechowywanym i wyrzucanym potem na ulicę ale nabierają wyrazistości i o ironio realności.
     Pierwsze wydanie miało tytuł "Czy ja jestem mordercą?" okrutny i jak dal mnie narzucający z góry odpowiedz , największą bowiem tragedią autora jest fakt iż w czasie akcji likwidacyjnej zaprowadził swą żonę i córeczkę na plac do wywiezienia. I tu z całą mocą podkreślam że wierzę że Calek po prostu zaufał , usłyszał na wprost zadane pytanie odpowiedz od przełożonego , żony policjantów zostaną , będą zwolnione i nigdzie nie pojadą. Z kolei jak wiemy osoby ukrywające się po znalezieniu czekała śmierć. Co wybrać ? Pozwolić im się ukryć ? A jak ich znajdą? A przecież nie będą wywiezione, byle przyszły. Obiecali !!! Wybór koszmarny, tragiczny ... My już wiemy jak to się skończyło, Calek tego wtedy nie wiedział. Równie dobrze mogło się to skończyć odwrotnie rodziny z placu mogły zostać zwolnione, niezbadane były kaprysy hitlerowców i ich sług a ukrytą rodzinę mogli znaleźć i wtedy faktycznie śmierć na miejscu.
     Tak sobie myślę czy poruszyć inny temat ale właściwie w książce poruszany jest on na każdej prawie stronie co jest całkowicie uzasadnione przez sytuację. Chodzi o pieniądze. Zarzuca się w różnych dyskusjach Calkowi materializm że niby ciągle o pieniądzach. Pewnie że tak, jedzenie za pieniądze kto da darmo ? Dach nad głową za pieniądze kto da darmo ? Jeśli złapią na ulicy jedyne co uratuje ofiarę to pieniądze o ile będą wystarczająco duże. Przypominam też że Polska przedwojenna była antysemicka w dużo większym stopniu , hitlerowska propaganda o bogatych Żydach robiła swoje. Ludzie może nawet nie do końca celowo i przemyślanie jak mieli okazje chcieli się dorobić na tym bogatym Żydzie. Nie usprawiedliwiam tego, nie da się tego usprawiedliwić ale staram się wczuć w położenie Polaka , powiedzmy biednego Polaka któremu wmówiono że Żyda trzeba tępić bo jest bogaty a planuje mieć jeszcze więcej jak już przejmie władzę nad światem. Chore i nierealne,  ale zgodne z propagandą. Co miał zrobić Żyd ? Ano za wszelką cenę myśleć o tym skąd wziąć pieniądze.
    Poza tym nie oszukujmy się, spróbujmy choć tydzień przetrwać nie mając grosza przy duszy. No i jak ? Ale tak szczerze i tylko przed sobą. Mnie tam nie interesuje kłamanie że to nie ma znaczenia.