środa, 12 listopada 2014

Może czepiam się niepotrzebnie ?

   Chciałam dzisiaj sprawić córce niespodziankę i zabrałam ją do szkolnej biblioteki. Wyszło tak że szkoda mówić. Okazuje iż moje dziecię mimo iż chodzi do zerówki w szkole nie może korzystać ze szkolnej biblioteki. Mało tego z biblioteki tej nie mogą korzystać również pierwszoklasiści , tzn. mogą ewentualnie w drugim półroczu. W pierwszym nie ma takiej możliwości a i wyjątku Pani nie mogła zrobić.
    Ok wiem istnieją biblioteki osiedlowe , należymy do kilku w tym dwie mamy dość blisko i jestem tam stałą bywalczynią córka również. Jednak chciałam by korzystała ze szkolnej biblioteki z kilku względów. Wygoda znajduje się raczej na końcu listy, choć nie ukrywam też gra rolę. Chodziło mi raczej o wyrobienie w córce nawyku wypożyczania książek właśnie tam . Po drugie zawsze uważałam że liczenie jako przeczytanych książek przez dziecię, tylko tych wypożyczonych w szkole, jest nie w porządku. Zawsze, przynajmniej do jakiegoś czasu czułam się poszkodowana bo czytałam o wiele więcej niż osoby zdobywające wyróżnienia. Po prostu korzystałam z wypożyczalni osiedlowych. Podobnie mój syn , stąd i pomysł z tym by córka odruchowo niejako wypożyczała książki w szkole.
    Jeśli chodzi o same biblioteki zna je dość dokładnie, zna zasady działania , wie w naszych stałych źródłach gdzie szukać interesujących ją pozycji. Chciałam by z taką samą radością traktowała szkolną wypożyczalnię a tu niespodzianka.
   A może ja przesadzam , bo na co dzieciom jeszcze faktycznie nie umiejącym czytać biblioteka ? Po co im oglądanie książeczek ,jeszcze będą w domu marudzić że chcą by im czytać. Nie daj Bóg coś im się spodoba i będą tak długo męczyć rodziców aż kupią im własne.A jeszcze większa tragedia jak chciałby taki jeden z drugim by ukochaną serię miała i udostępniała właśnie szkolna biblioteka. No i wyobraźcie sobie co by się działo gdyby te szkraby chciały regularnie korzystać z księgozbioru, toć książka nie kamienna już jest a to się podrze , a to zalać ją można o rysunkach nie wspomnę. No i nawet przecie jak idealnie traktowana to może nie wytrzymać naporu regularnej lektury i rozpaść się i co wtedy !!!
    Rozumiem wiele rzeczy , rozumiem naprawdę ,ale tego dlaczego dziwimy się iż czytelnictwo spada ( to w statystykach )  przy takim traktowaniu potencjalnych miłośników, nie rozumiem. Ono nie tyle spada co schodzi do "podziemi" , o ile oczywiście  w domu się czyta , korzysta się z książek i dzieci chadzają do bibliotek i księgarni niczym do piekarni. Jednak co z tymi dziećmi , których rodzice nie zaprowadzą i nie pokażą, gdzie w domu nie ma książek a zatem nie ma przykładu. Gdzie te dzieci mają się w ogóle dowiedzieć o takim przybytku kultury? Kiedyś za dawnych dobrych czasów bywało cos takiego jak lekcje biblioteczne no ale to wymaga wpuszczenia w te ,na razie, naszym milusińskim  niedostępne progi.
    Tak myślę może nie wiem a pod nosem mam skarb i w czeluściach regałów kryją się białe kruki , woluminy i inkunabuły warte nawet nie jednej ale i dwóch wsi ? Co tam wsi , miast, dużych miast dodajmy. Bo inaczej nie chcę sobie tego tłumaczyć, bo jak mam uwierzyć że komuś zwyczajnie się nie chce, bo co, bo nie warto czy jak ? Tylko niech nas proszę państwa potem nie dziwią statystyki.
     I jeszcze, nie dziwmy się jeśli drugoklasista nagle zagnany do biblioteki i zmuszony do przeczytania nawet i tylko trzydziestostronicowego dzieła nie zrobi tego z zapałem, ba dziwić się będzie skąd nagle taki zryw i przymus czytania. Książki kształcą? Rozwijają wyobraźnię , są wartościową formą spędzania czasu ? Naprawdę ? Tylko dlaczego dopiero teraz ? A przedtem były złe a może to ja nie byłem dla nich dość dobry ?
    To co o statystykach myślę to już odrębny temat :-)

6 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Ano opadają a z tych opadających rąk książki nie wypadają a tak by wypadały. Jacy przewidujący ludzie w tej szkole, no patrzcie państwo ;-)

      Usuń
  2. Wcale się nie czepiasz i nie przesadzasz.
    Sama jestem bibliotekarką szkolną, mamy też w szkole zerówkę, ale... zakładam kartę czytelnika każdemu chętnemu uczniowi. Dzieci klas II - VI mają karty "z automatu", natomiast dzieciom z klas O - I zakładam w miarę potrzeb. Nie wymagam obecności rodzica, bo przecież gdy przyjdzie do mnie dziecko na przerwie, to wiadomo, że chodzi do mojej szkoły, a nie przyszło z ulicy.
    W tej grupie są dzieci, którym książki czytają rodzice czy rodzeństwo, takie, które tylko oglądają ilustracje, ale także te dla, których samo wypożyczanie i bieganie co chwilę do biblioteki jest świetną rozrywką - w tym przypadku liczę, że z czasem któraś z książek zainteresuje dziecko i będzie początkiem wspaniałej czytelniczej przygody.

    Co do liczenia przeczytanych książek to uwzględniam "listy" tytułów przeczytanych z zasobów własnych lub biblioteki miejskiej. Czasem pytam, który z tych tytułów dziecko najbardziej by mi poleciło (żeby sprawdzić czy cokolwiek z tego czytało) - oczywiście znam już swoich czytelników i wiem kto czyta naprawdę, a kto próbuje podnieść sobie statystyki.
    Dodatkowo w przypadku grubych książek (powyżej 200 kartek) za każdą kolejną pełną setkę stron wpisuję + 1 książka w karcie czytelnika, bo zdarzało się, że w jednej klasie ktoś przeczytał 4 tomy Koszmarnego Karolka, a ktoś inny "tylko" "Harry Potter i Książę Półkrwi", więc sama rozumiesz...

    Proponuję podejść do dyrektora placówki i przedstawić swoje argumenty, najlepiej jeśli zaczniesz od tego, że "pomyślałaś, że w związku z Rokiem Czytelnika szkoła mogłaby wprowadzić zmiany w regulaminie biblioteki, by szkoła mogła pracować nad budowaniem u najmłodszych uczniów nawyku czytania...".

    Ale powiem Ci, że nawet w moim mieście znajdują się szkolne biblioteki, w których nie ma wolnego dostępu do regałów :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widać że Tobie się chce a tu jadą po najmniejszej linii oporu. Ja nawet nie czepiam się bezpośrednio bibliotekarek bo jak znam życie one tylko wykonują polecenia z góry. Pytanie czy jest w ogóle sens pchania się ze swoim zdaniem i to nie tylko mam na myśli córkę ale i to co myślą o tym inni rodzice bo być może wcale nie odczuwają braku.

      Usuń
  3. Dziwne co najmniej. W mojej podstawówce nie było takich idiotycznych ograniczeń. Poszłabym do dyrektora chocby po to żeby usłyszeć co ma do powiedzenia. Pewnie sam nie wie skąd taki pomysł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się dziwię , no cóż trza się przystosować :-)

      Usuń