Amy Chua
Prószyński i S-ka Warszawa 2011
Tak naprawdę mogłabym zostawić tylko tytuł tej recenzji gdyż mówi właściwie wszystko. Nie wiem dlaczego książka jest tak często krytykowana,być może miałam pecha i na takie oceny właśnie trafiłam.Nie jest to podręcznik uczący nas jak wychowywać dzieci, ponadto wcale ale to wcale nie widzę w niej jakiś specjalnie szokujących pomysłów. Większość tego o czym napisała Amy warta jest naśladowania. Pewnie że nie wszystko bez wyjątku, po to jesteśmy by przeczytać przemysleć i to co naszym zdaniem słuszne ewentualnie naśladować o ile nam się zachce. Bo wymaga to niesamowitego samozaparcia, walki ze sobą i swoim lenistwem. Tak lenistwem i wygodnictwem, piszę to z pełną odpowiedzialnością. Też wolę robić coś innego a dziecko niech się czymś zajmie, tyle tylko że wcale nie uważam tego za postępowanie słuszne.
Bardzo dobrze się czytało, książka napisana jest z pasją i to się czuje, autorka mimo pojawiających się wątpliwości ( a któż ich nie ma) jest pewna swego, ukazuje zrówno blaski jak i cienie obranego przez siebie modelu,co bardzo ważne i z czego powinniśmy brać przykład to postępowanie jej męża,które dla większości jest chyba nieosiągalne. Bo jesli się z kimś nie zgadzam to najlepiej przywalić od razu, bez zastanowienia nad konsekwencjami podważania autorytetu matki i wbrew pozorom też własnego.
Przeciwstawione są sobie dwa wzorce wychowania, chiński i zachodni,ten drugi niestety zatacza coraz szersze kręgi na świecie.Zdrowy rozsądek nakazuje nam się trzymać od niego jak najdalej, skutki bezstresowego wychowania znamy, apogeum występuje np. w Norwegii gdzie dziecko potrafi zadzwonić do opieki społecznej i naskarżyć na rodziców z powodu ograniczeń i łamania jego woli jak i zmuszania do swoich własnych przekonań, dziecko a konkretnie dziewczynka została zabrana rodzicom. Najciekawszy jednak był powód dla którego tak naprawdę do opieki zadzwoniła, rodzice nie pozwolili jej pójść na dyskotekę! Myślę że szczególnie teraz kiedy weszła nowa ustawa ograniczająca i to bardzo możliwości rodziców jako wychowawców ksiażka Amy Chua jest jak najbardziej pożądaną lekturą i oby służyła do poważnych rozmyślań i dyskusji a nie przepychanek rodem ze szkoły podstawowej.
Kiedy czytamy jakie problemy mają z młodzieżą nauczyciele szkół gimnazjalnych czy średnich pomyslmy moze nas wprowazeniem kolejnej rozsądnej rady p.Chua. Nauczyciel ma zawsze rację, nie ma podważania słuszności jego sądów, szczególnie w obecności dzieci. Nauczycielowi należy się szacunek i posłuch inaczej będzie jeszcze gorzej niż już jest. Najwyższa pora na taką książkę.Powinien przeczytać ją każdy rodzic i pedagog, obowiązkowa lektura dla każdego komu jeszcze chce się wychowywać dzieci. Bo to, jak już wspomniałam ciężka harówka. Niejednokrotnie wracam do domu po swoich ośmiu czy nawet i wiecej ,godzinach pracy i moim jedynym marzeniem jest odpocząć. Najłatwiej wtedy pozwolić dziecku grać czy oglądać tv znacznie trudniej sprawdzić odrobione lekcje, zmotywować do większej ilości nauki i co najważniejsze być przy tej nauce z dzieckiem.
Autorka ksiażki jednocześnie , wychowując dzieci pracuje, wyjeżdża z wykładami i odczytami , często o czym wspomina, wstaje o trzeciej nad ranem leci samolotem by gdzieś wziać udział w konferencji np., wraca po południu i nie, moi drodzy nie odpoczywa zjmuje się córkami, ich szkołą, lekcjami i ćwiczeniami.Przerwy w pracy na uczelni znane u nas jako okienka wykorzystuje wożąc córki na zajęcia,komu z nas by się chciało? Bez niej jako matki, wątpię by cokolwiek osiągnęły, byłoby im łatwiej i wygodniej nie przeczę ale tylko w dzieciństwie. Pamiętajny że cała ta praca zarówno matki jak i dziewczynek to inwestycja w przyszlość.
Ocena książki: 6/6 (chętnie dałabym i 7/6)
Koniecznie muszę sięgnąc po tę książkę, skoro zachęcasz:)
OdpowiedzUsuń